Początek kwietnia rozpieszczał. W miniony weekend zainaugurowałam sezon rowerowy 2019, walnęłam pierwsze piwko na trawie w Parku Strachowickim oraz zaliczyłam wypad do wrocławskiego botanika.
Dziwny, niezbyt fajny wypad – mimo rozkosznej pogody, bo wpakowałam się w sam środek wielkiego kiermaszu, na który przybyło całe miasto. Kolejka przed botanikiem na 20 osób, rzecz bezprecedensowa. Tłumy wszędzie, na każdej ławce i przy każdym okazie botanicznym, dzieciary z pistoletami na wodę, insta księżniczki głęboko zakopane w magnoliach. Na szczęście kupiłam sobie ostatnio karnet roczny i przelazłam z nim niespokojnie omijając kolejkę, kurczowo ściskając go w dłoni – na wypadek interwencji policji lub innych służb ogrodowych. Mój występek pozostał niezauważony.
Pokładałam się potem na glebie przy tym całym towarzystwie, w swoich niewybrednych fotograficznych pozach. To pewne – muszę sobie kupić na takie specjalne okazje body, by nie świecić przy ludziach boczkami, powiedzmy sobie wprost – głębokimi boczkami.
Kurtka puchowa przepasana w biodrach, która miała zasłaniać, to czego nie chciałam ujawniać, walała się w kurzu, aż mnie serce bolało. Ledwie bowiem zreanimowana wielokrotnym trzepaniem zbitego pierza po ryzykownej próbie oszczędzenia 80 złotych na czyszczeniu w pralni chemicznej. Jak krew w piach.
***
Nie mam weny do pisania.
Mam umiarkowaną wenę do wiosny (może to reakcja obronna przez przesadnym zeszłorocznym zachłystywaniem się wiosną i rozpaczą z powodu niemożności robienia tego, co naprawdę chciałam robić). Wciąż mam wenę do robienia zdjęć (czasem mi się podobają, często nie). Nie wiem już jednak czym te zdjęcia okraszać. W towarzystwie czego je podawać.
***
Dziś obudziłam się z poczuciem ulgi, że nie opublikowałam wczoraj tego, co naprawdę chciałam napisać. O prowadzeniu bloga. O sobie.
Zapytałam kiedyś mamy, co to jest blog. Powiedziała:
To taki pamiętnik w sieci.
Dobrze, że mam jeszcze prawdziwy. I tam napisałam to, czego nie napisałam tu.
***
Idzie pogodowa zwiecha, ja uciekam na parę dni tam, gdzie o tej porze roku miało być bajecznie. Nie będzie. Tam też ma być chwilowa zwiecha. Ale przynajmniej nie będzie padać śnieg, jak w sobotę we Wrocławiu 😀 Sprzęt zabieram, to może przywiozę jakieś ładne zdjęcia.
6 komentarzy
❤️
<3
Zdjęcia są piękne! Choć i tak wolę wiosnę w naturze – acz rozpędziła się w tym roku z takim pyleniem, że ledwo zipię…
Ja tez już zainaugurowałam sezon rowerowy. Oraz ogniskowy!
Aha. Kurtkę puchową męża zawsze piorę w pralce i potem reanimuję! 🙂
Pozdrowienia znad Arianki. <3
A! No to fajnie z tą kurtką:) Mam jeszcze drugą, ale z nią nie chcę ryzykować. Czekam na rabaty w pralni:D
Super z rowerami. A na ognisko to bym pooooszła… i ziemniaki z ogniska, ślinotok.
Buziaki!
Głowa do góry 🙂 Robisz świetną robotę 🙂 Ale nic na siłę – wena prędzej czy później zapuka do Twoich drzwi 🙂 Piękne zdjęcia <3
Dzięki Ci <3. Wena już wraca:) Pozdrawiam!