Parszywa pogoda i przygotowania do Świąt Wielkanocnych nie zdołały mnie odwieść od tego, żeby wyskoczyć do lasu. Już poprzedniego wieczora myślę:
Jadę się ściskać z brzozami i fotografować młodą, soczystą zieleń, a jak znajdę smardza albo czarkę to już w ogóle będzie bombowo!
Wspaniale, że w ostatniej chwili Wojtek zdecydował, że będzie mi towarzyszył, bo nie dość, że było mi sto razy bardziej raźnie i miło, to jeszcze załapałam się na sesję foto:)
Kierunek: Milicz.
a właściwie nasza miejscówka w Piękocinie. W lesie jeszcze wcale nie tak zielono, o wiele mniej niż w mieście. Przeszliśmy naszą traskę podgrzybkowo-prawdziwkową. Zero smardza czy choćby piestrzenicy na pocieszenie. Zresztą w ogóle żadnych grzybów.
Za to moc innych atrakcji!
Brzozy – cudne, zielone panny młode. Taka zieleń jest tylko przez kilka dni w roku!
Pierwszy raz widziałam kwiaty czarnych jagód. Spędziłam upojne minuty tarzając się po ziemi z aparatem, żeby to sfotografować.
I gdy tak leżę w krzakach nie mając kontaktu z rzeczywistością, znikąd pojawia się ten facet i już wiem, jak bym się czuła będąc tam sama. Nie ma żadnych wątpliwości: nie mogę być w lesie sama. I do tego właśnie skończyłam “Kolekcjonera” Johna Fowles’a.
Pewien element grozy pojawił się też w fotografowaniu kwitnących sadów, których tyle teraz na trasie Wrocław – Milicz (czy ktoś mnie stamtąd nie pogoni wygrażając grabiami?:))
Ale dość o trudach życia kobiety fotografa;). Za to dostałam w bonusie bociana. Dorwałam go teleobiektywem, nie kwapiąc się nawet, by wyjść z auta.
A na deser…
No tak, przejechać w obie strony 150 km, żeby kapnąć się, że 7 smardzów rośnie ci pod domem! Serio. Ale o tym już w kolejnym wpisie. Wesołych Świąt!
2 komentarze
zdjęcia są tak jasne że w oczy kłują
Dzięki za opinię. Według mnie nie są zbyt jasne, ale każdemu oczywiście podoba się co innego. Pozdrawiam:)