Byłam teraz na grzybach w Karkonoszach. Po pięciu godzinach bezowocnego szlajania się przy trasie Świeradów Zdrój – Szklarska Poręba, trafiłam wreszcie na miejscówkę-marzenie.
Najpierw ciśnienie podniosła mi wcale niemała grupka ceglastoporych. Podziwiam je, fotografuję sto-piątką, fotografuję pięćdziesiątką, filmuję, publikuję po całym świecie. Wreszcie tnę.
Cała jużem rozemocjonowana, gdy w oddali dostrzegam najukochańszy prawdziwkowy kształt i kolor. Czy to majak jakiś, czy ten dzień może być jeszcze lepszy?
Wdrapuję się tam pędem, potykam o gałęzie, ślizgam na liściach. Aparat obija się o mnie, włosy lecą do oczu, nóżka niepewnie stąpa po stromym gruncie.
Tak: to najprawdziwszy prawdziwek! Rzucam się mu do stóp (trzonka / nóżki :D). A obok? To niemożliwe! W ten czas parszywej suszy, gdy nawet w górach 30 stopni, a ziemia beznadziejnie sucha, tu rośnie nie jeden prawdziwek, a dwa! Nie – trzy! Cztery! Pięć sztuk! (wrzucam filmik z czteroma, bo on wyszedł fajniej niż ten z pięcioma ;)).
Drżącą ręką odsłaniam spod liści uwypuklone kształty. Serio. To najpiękniejszy dzień w moim życiu.
Hello, Marianna, rozejrzyj się w koło. Spadaj – nie struwaj!
I tu na scenę wkracza ten parszywy realista. Jest 18:30, za pół godziny będzie ciemno. W lesie jest już mroczno. Jestem sama. 140 km od domu. Wracaj do auta, kobieto, bezlitośnie zasypuje mnie argumentami.
Ale jak? Przecież tam jest na pewno jeszcze więcej takich stanowisk! Patrz na ten bukowy las, wygląda bajecznie – stworzony wprost dla prawdziwków. I po drugiej stronie drogi nie byłaś.
Znacie to? Serce swoje, a umysł swoje
Strasznie chcecie coś zrobić, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią nie.
I poszłam do auta taka “niedorobiona”, taka “niedozbierana”.
Muszę tam wrócić
Nazajutrz wstałam dość wcześnie. Zaczęłam ogarniać życie. W głowie cały czas wczorajszy wieczór. Ta cała masa prawdziwków, które tam zostawiłam. SMS do męża: “pojedziesz ze mną na grzyby”? Chwila prawdy. Jaki wyrok? “Pojadę” <3
No i co?
I dupa. Nic tam już prawie nie było. To był miejscowy, dobry strzał. 😀 Ale ja zaznałam chociaż spokoju. Sprawdziłam. Tak to cały tydzień, siedząc w biurze, wyobrażałabym sobie te sztuki 🙂 Te stracone okazje. Te kolejne dozy wielkich emocji, z których zrezygnowałam na własne życzenie.
Czyli ciąg dalszy beznadziejnego sezonu w dolnośląskim, z małym, chwilowym highlightem.
Przynajmniej u mnie, bo niektórzy, np. Paweł z Sylwią i Andrzejem dają czadu!
Brak komentarzy