W drugiej połowie sierpnia we Wrocławiu trzy dni padał deszcz. Wow – co za szaleństwo! Ale grzybom to wystarczyło, żeby odbić się od dna (żywotne skurczybyki!). Po pracy zrywałam się w „okoliczne” lasy (Wałbrzych – 100 km od domu, Sobótka – 30 km), by robić rekonesans. Na weekend 24 i 25 sierpnia zaplanowałam wyjazd do Wałbrzycha oraz do Nowej Bystrzycy.
Jednak jedno doniesienie na fejsbooku zdecydowało, że ostatecznie wylądowałam w Zawoi w Małopolsce: setki prawdziwków przemówiły do mojej wyobraźni w ułamku sekundy.
Czy chodziło tylko o ilość?
Oczywiście, że chciałam się nachapać. Ale nie chodziło mi o to, żeby się nachapać, żeby mieć, tylko chciałam się nachapać emocjonalnie, tak, żeby paść ze szczęścia trupem!
Żeby sobie zrekompensować te wszystkie beznadziejne, łamiące serce wyjścia, te dwa lata parszywej suszy w lasach, w których przeważnie żeruję.
Chodziło też o to, konkretne miejsce. Z Zawoi pochodziła moja babcia. Zawoję kochał mój ojciec. A ja jestem w sumie w jednej czwartej góralką😉
Fajnie być gdzieś pierwszy raz
Bo jesteś w ciele, bo skupiasz się na tym co tu i teraz, bo nie łazisz wydeptanymi ścieżkami. Bo jest inaczej niż zwykle! Tak cudownie czułam się w Juszczynie i w Zawoi. Zero myślenia, tylko skupienie i grzybowa akcja!
Niesamowite, jak każdy las daje inne grzyby!
Najpierw nie było nic. Potem w bukowym lesie borowiki usiatkowane. Po przejściu kolejnych kilometrów świetna miejscówka z borowikami ceglastoporymi. Następnie wytęskniony widok prawdziwków (tak, wreszcie!). Potem znowu długo nic. W drodze powrotnej sporo pieprzników, też moich pierwszych kiedykolwiek pieprzników ametystowych.
Te grzyby są „jakieś dziwne”
Tak zawsze myślę o grzybach spoza mojego głównego kanonu (no niestety, u mnie w domu rodzinnym zbierało się 5 gatunków na krzyż; innymi wzgardzano). Dlatego robię wielkie gały na widok pieprznika ametystowego czy czubajki czerwieniejącej.
No więc sporo było dziwnych pieprzników na przykład w tych górskich, małopolskich lasach😉
Grzybowego porno nie było
Przed wyjazdem oglądałam ten filmik na youtube, gdzie facet znajduje jednego prawdziwka za drugim i ciągle mówi:
Jaki piękny prawdziweczek, takie grzybobranie to ja rozumiem, o jaki śliczny…
I cieszę się jego szczęściem, ale po 20 minutach zaczyna mnie to nudzić! Jak do cholery jest możliwe znajdować cały czas tyle grzybów?! Poziom napięcia max cały czas! Aż przestaje Cię to (widza) to kręcić.
No więc choć w Zawoi było wspaniale, trzeba było przeleźć 30 km w dwa dni, żeby nazbierać 4 koszyki grzybów. Wysyp ceglasiów (w końcu przestałam zbierać, bo „się obraziłam” na szlachetne oraz nie chciało mi się dźwigać), ale poza tym napięcie zdecydowanie stopniowalne, z momentami sporych przerw w dostawie emocji. Nie zmienia to faktu, że zaliczyłam najlepsze wyjście na grzyby w tym roku. Może i najlepsze w ciągu dwóch ostatnich.
Chcę powtórzyć to grzybobranie w Zawoi <3
Brak komentarzy