Chociaż ostatni tydzień sierpnia był na Dolnym Śląsku upalny, liczyłam na to, że w górach utrzyma się jeszcze trochę tej wilgoci z połowy sierpnia. Poza tym w środę we Wrocławiu lunęło! (a może było to w czwartek?). Co prawda padało nie dłużej niż pół godziny, ja jednak w tym czasie załadowałam do telefonu pogodę w Wałbrzychu, Nowej Bystrzycy i Szklarskiej Porębie. Tam też padało!
Grzybobranie w nizinnych terenach Dolnego Śląska można sobie na razie wybić z głowy (nie wspominając o moim ulubionym lubuskim), postanowiłam więc – z braku laku – kontynuować mini tradycyjkę górskich wypadów leśnych.*
Poprzedni weekend w Zawoi był szałowy <3
W sobotę Nowa Bystrzyca i Spalona
Mega przyjemnie zaskoczyły mnie warunki w Górach Bystrzyckich! Tam było normalnie, regularnie, konkretnie mokro! Mimo że bardzo ciepło. Tego się nie spodziewałam. Grzybów też wcale niemało, poziom emocji grzybowych na stabilnym, niespadającym do zera poziomie. Paradoksalnie nazbierałam mało 😀 Spędziłam w lesie sześć i pół godziny, ale jakoś nie mogłam się skoncentrować, 45 minut walczyłam ze selfie stickiem i zdjęciami na pieprznikowego fejsa, godzinę układałam kompozycję z grzybów i jakaś taka mamałyga byłam.
W lesie: prawdziwki (wszystkie, jak jeden mąż, robaczywe), śliczne, młode koźlarze czerwone, pieprzniki jadalne i ametystowe, podgrzybki (niestety sporo robaczywych, spleśniałych, a także pewnie i spleśniało-robaczywych :D). Zaczynają się muchomory czerwone. Gołąbków wszelakiej maści – od zarąbania! Podobnie muchomorów rdzawobrązowych. Na każdym kroku mykożycie.
Z ciekawostek – mój pierwszy siedzuń jodłowy (ble na tą nazwę, szmaciaka chcę z powrotem albo chociaż Sieniucia). Ogromny jak kosz. Został w lesie. Nie można zbierać, pod ochroną. A mnie te szmaciaki z resztą kulinarnie nie bardzo kręcą.
Niedziela w Szklarskiej Porębie
W Szklarskiej zmartwiła mnie temperatura 28,5 stopnia oraz wstrętna susza. Od razu po wejściu do lasu znalazłam dwa bardzo ładne borowiki szlachetne i nadzieja w sercu zatliła się na nowo. Potem coraz gorzej, grzybów o wiele mniej niż poprzedniego dnia w Górach Bystrzyckich. Co jakiś czas borowiki ceglastopore, urodą kompletnie ustępujące swoim braciom i siostrom z Zawoi.
Kilka stanowisk borowików szlachetnych (rosły w grupkach po kilka sztuk). Myślę, że nazbieralibyśmy więcej, gdyby z lasu nie wygoniła nas nagła burza. Ociekający deszczem, opuściliśmy przedwcześnie Karkonosze.
Ale i tak super! Wcześniej tak długo nic nie było. A teraz, jak tu stukam w klawiaturę, za oknem deszcz i ma sporo padać w przyszłym tygodniu. Ja od tygodnia na grzybowej dyjecie.
Jaki miły jest ten dźwięk deszczu za oknem i to świeże powietrze <3
No to dzieciary z powrotem do budy, a ciocia Marianna już zaciera rączki na kolejny weekend w lesie <3
*Jeszcze nie zdążyłam dziś dobrze wyjechać z Wrocławia, a kolega Piotr dzwoni do mnie i mówi, że we wrocławskim Parku Szczytnickim jest pełno grzybów!
Brak komentarzy