Wczoraj w podwrocławskim Lesie Ratyńskim wpadłam na grupę przepięknych koźlarzy puchatych (Leccinum albostipitatum).
Dobra tradycja znajdowania pierwszych koźlarzy sezonu właśnie we Wrocławiu została podtrzymana.
W ubiegłym roku pierwsze koźlarze (były to koźlarze czerwone) namierzyłam we wrocławskim Lesie Mokrzańskim. Nieco wcześniej, bo nie 27 maja, lecz już 9 maja.
W Lesie Ratyńskim mam fajne miejsce przy łące, z topolami i brzózkami, a ponieważ czasu miałam mało, stwierdziłam, że to będzie moja idealna miejscówka na wypad po pracy.
Towarzyszył mi mąż, który – jak zauważyłam – przynosi mi w lesie szczęście😊
Doniesienia o „mainstreamowych” grzybach, jak to lubię sobie o nich myśleć, czyli o tych najbardziej znanych i poszukiwanych, zaczęły się pojawiać już dobre 2 tygodnie temu. W internecie sypnęło zdjęciami przede wszystkim borowików ceglastoporych (potocznie zwanych „ceglasiami”), ale też borowików sosnowych, usiatkowanych, a nawet pierwszych szlachetnych! Przewijały się też fotki maślaków czy koźlarzy właśnie.
Od kiedy pozbawiono nas „miejskiego lifestyl’u”, jeżdżę do lasu praktycznie codziennie. Mimo tego wcześniej nie miałam szczęścia do – nazwijmy je umownie: „prawdziwych grzybów”. Trochę zaczęłam się już nawet frustrować. Bo deszcz padał, ludzie grzyby prezentowali, co ze mną?!
Odnośnie tego „sezonu start” to oczywiście żarcik😉
Obrazuje to najlepiej następująca historia. Wczoraj gadaliśmy z mężem o tym, że otwierają fitness kluby. Rzuciłam, że może zapiszę się na zajęcia. Po przemyśleniu sprawy dodałam, że sensowniej będzie to zrobić po zakończeniu sezonu grzybowego. Wojtek skwitował to wybuchem śmiechu:
Przecież dla ciebie sezon trwa cały rok.
I taka jest prawda.
Również pisząc o „prawdziwych grzybach”, robię to z absolutnym przymrużeniem oka. Ekscytuje mnie wiele gatunków grzybów, w tym też niejadalne.
Brak komentarzy