Zrobiłam sobie teraz w weekend „tripa” po górach Dolnego Śląska, oczywiście z nadzieją przeżycia wypasionych grzybobrań.
Sobota – Góry Bystrzyckie
W sobotę pojechałam w Góry Bystrzyckie, do swojej ukochanej Nowej Bystrzycy. Uciekłam przed wrocławskimi ponad trzydziestoma stopniami. Jaką ulgę odczułam na miejscu. Tam burza, letni deszcz, powietrze, którym rozkosznie się oddychało. Rośliny bujne, zielone, po pas! Trzeba wrócić niedługo na górskie maliny.
Byłam pewna, że zapełnię kosz grzybami (a przede wszystkim serce spełnieniem), jednak z każdym krokiem upewniałam się w przekonaniu, że nic z tych rzeczy! Było to dla mnie niemałe zaskoczenie!
Ale jak to? Dlaczego w takich warunkach nie ma grzybów?!
Na posterunku tylko niezawodne zawsze i wszędzie (od lutego :D) czernidłaki.
Łaziłam po lesie w niepokojących pohukiwaniach burzy, z nosem na kwintę i umówmy się – rozczarowana. Zrobiłam też rekonesans za Spaloną, gdzie też beznadziejnie, a w drodze powrotnej do domu zatrzymałam się w okolicach Barda. Tam niestety nagrody pocieszenia nie było. Tylko trochę ładnych gołąbków i piękna trasa wzdłuż wąwozu przez bukowy las.
Niedziela – Karkonosze, Góry Izerskie
Miałam info od kolegi, o tym że w Górach Izerskich jest grzybowo nieźle.
Za Szklarską Porębą mgły, przeprawa przez mżawkę i jedną wielką chmurę. Ale muszę przyznać, że niezwykle klimatycznie to wyglądało <3 Oddałam się fotografii, zwłaszcza, że i tam szybko zrozumiałam, że wielkich “grzybowzwodów” to tam nie doświadczę!
W moim „ceglasiowo-prawdziwkowym” rowie tylko dwa ceglastopore i jeden mały koźlarz.
Ale tu wielka nagroda pocieszenia, w górskim strumyku wypatrzyłam bowiem mitróweczki błotne, te grzyby, które zdobią okładkę książki „Fungi of Temperate Europe”.
Rekonesans w okolicach Świeradowa nie zmienił statystyk grzybności, nieco lepiej tylko w drodze do domu, za Pobiedną, tam koszyk urozmaiciło kilka maślaków żółtych i pstrych, muchomorów czerwieniejących, dwa koźlarze i to tyle…
Sosik pyszny, wrażeń wciąż mało!
Brak komentarzy