Nie lubię listopada. Szare dni. Ciemno o 15:30, a w deszczowy dzień, to i szybciej. Wtedy dociera do mnie, że to definitywny koniec wypadów do lasu po pracy i że zostają mi na to tylko weekendy. Listopada 2020 nie lubię szczególnie.
Drugim miesiącem, którego nie lubię jest luty. O ile w listopadzie korzystam jeszcze z rezerw energii, w lutym ledwie ciągnę i siłę daje mi tylko to, że zaraz startuje wiosna.
Mimo wszystko i ku swojemu nieustającemu zdziwieniu, całkiem nieźle się czułam tego listopada. Zaliczyłam parę udanych wypadów na grzyby, parę fajnych spacerów po lasach nizinnych i po górach, energii miałam sporo, humor przyzwoity (poleca się witamina D😉).
Chyba dopiero dziś, w przedostatni dzień listopada, nastąpił „low point”, punkt zwiechy.
Ledwie zwlekłam się z łóżka i starczyło mi siły i czasu tylko na Park Tysiąclecia, który to Park Tysiąclecia jest u mnie swoistym symbolem beznadziei końca sezonu (nie lubię tego miejsca, kojarzy mi się z grzybami pokroju kisielnicy, brzydkimi jak kupa, ludzie strasznie tam śmiecą, jest głośno od autostradowej obwodnicy Wrocławia). Taki niechlubny „Ersatz”, namiastka wszystkich innych lepszych i ładniejszych miejsc.
I listopad też jest taką namiastką innych, ulubieńszych części roku.
Mimo tego daleka jestem od tego, by w listopadzie zrezygnować z lasu i zaszyć się w domu! Parę ładnych tripów zaliczyłam, parę zdjęć porobiłam, a wczoraj w bukowych lasach podmilickich znalazłam dość rzadką soplówkę bukową!
No i pooddychałam! Bo wraz z nadejściem zimy powraca temat absolutnie katastrofalnego i ponad wszelkie miary zatrważającego w Polsce zanieczyszczenia powietrza (a Wrocław jest jednym z „topowych” miast), więc kochani, trzeba się dotleniać gdzie indziej.
Moje największe listopadowe bolączki
- Krótki dzień, który odbiera mi możliwość pojechania do lasu po pracy
- Koniec sezonu grzybowego (tego głównego, bo ja i tak szukam grzybów przez cały rok, a niewątpliwie misja poszukiwawcza umila wyjście w parszywą pogodę😉)
- Szaroburość widoczna też na zdjęciach, problemy z kolorystyką zdjęć (dziwne fiolety teł, brzydkie zielenie :D)
Ale gdzieś tam właśnie w listopadzie godzę się jednak z tym wszystkim i wiem, że potem może być już tylko lepiej! Najbardziej wyczekiwanym przeze mnie momentem jest przesilenie zimowe. Bo będzie coraz jaśniej! To jest dla mnie zawsze ta iskierka, ten punkt zwrotny ku lepszemu.
2 komentarze
Teraz będą jeszcze owocował lipnik lepki z Lasu Rędzińskiego 😉
Ale rozumiem listopadowo-grudniowe rozterki. Sezon na wykończeniu i trzeba czekać co najmniej do przełomu luty-marzec by coś sensownego się zaczęło jak czarki i naparstniczki.
Byle do marca:)