Co to ja w ogóle robiłam przez cały grudzień i przez część stycznia? Dziura w pamięci, ale gdy wreszcie 31 stycznia 2021 pościągałam zaległe zdjęcia z karty aparatu (duuuużo zaległych, kiepskich zdjęć😉), przypomniałam sobie! Bogdaszowice, Kotowice, Paniowice – tam snułam się po szarych, mokrych lasach i ich błockach, po miejscowościach, których nazwy z trudem mogłam sobie przypomnieć. Za to doskonale pamiętam, jak czas mi się wtedy niemiłosiernie dłużył i jak mi się przykrzyło na tych wyjściach.
Weltschmerz i kompletny brak normalnego, leśnego entuzjazmu!
Co, dopiero 50 minut?! Wytrzymaj jeszcze 10, odhaczysz godzinny spacer!
A latem w lesie:
Weź, jeszcze nie jest tak ciemno! Dopiero 21:30 😀
Zrozumiałam, że nie chodzi tylko o paskudną aurę, która faktycznie może dać w psychiczną kość, ale że przede wszystkim brakuje mi misji poszukiwawczo-zbieraczej! Albo jakiejkolwiek misji.
I wtedy przyszła pierwsza podobno od 7 lat prawdziwa, piękna zima na Dolnym Śląsku i postanowiłam się przerzucić na góry😊 Et voilà – misja zabezpieczona! Misja pod tytułem „zabawa na śniegu” i radość wewnętrznego dziecka z zimy. Które dziecko nie lubi zimy, jak jest śnieg?;)
Bawić! Ślizgać! Zrzucać sobie śnieg z choinki na głowę! Zdobywać szczyty (Radunia, 573 m n.p.m. :D)! Uśmiechać się do ludzi, którzy też wyszli się pobawić na dworze.
A przede wszystkim to niezwykłe piękno zimowych krajobrazów, które do głębi mnie porusza*. Świeży śnieg, po stokroć piękniejszy niż ten miejski, wspaniale chrzęszczący pod butami. Cisza uśpionego lasu, od czasu tylko przerwana śpiewem sikorki.
Wrocław jest dość fortunnie umiejscowiony, jak chodzi o dostęp do gór. Znowu, jak i w sezonie grzybowym, najczęściej jeżdżę w okolice Ślęży, ale wchodzę na mniej zatłoczoną Radunię. Startuję w miejscowości Tąpadła, z której rozpościera się przepiękny widok na okolicę. Z Wrocławia to tylko 40 km.
Parę razy wypuściłam się w poważniejsze góry: Orlickie i Karkonosze, i robiłabym to chętnie częściej, jednak nie na żarty boję się jeżdżenia i parkowania po śliskim. Chciałabym jeszcze wybrać się w Góry Bystrzyckie i zobaczyć, jak wygląda Spalona zimą.
A potem to już startuje misja przebiśniegi, a po niej wszystkie kolejne misje kwiatowe, a od marca-kwietnia to już poważne grzybowe!
I tym sposobem będę mogła zakończyć swój romans z zimą, w który wdałam się, żeby zimę jakoś polubić i przetrwać, i wrócić do swojego stałego związku z wiosną i latem, który jest mi po prostu pisany.
*Robię teraz ćwiczenia z książki „Zmiana” Jima Selfa i Roxane Burnett. Jedno z nich polega na przypomnieniu sobie chwili, kiedy było się szczęśliwym. U mnie większość takich chwil to chwile, kiedy znalazłam jakieś grzyby lub oniemiałam na widok jakiegoś krajobrazu (jest to wówczas szczęście połączone ZAWSZE z głębokim wzruszeniem).
2 komentarze
Piękne zdjęcia i idealne dostosowanie koloru stroju Pieprznika do zimowej bieli. 😉 Serdecznie pozdrawiam! 😉
Dzięki Paweł:) Pozdrawiam już wiosennie!