Dzień i noc. Pory roku. Fazy księżyca. Cykle koniunkturalne. Panta rhei. Wszystko płynie, nic nie stoi w miejscu. Jedyną pewną rzeczą jest zmiana, że tak zafilozofuję.
Równocześnie prawie zawsze można liczyć na powroty. Maja, dnia własnych urodzin, zachodu słońca o wpół do dziesiątej. Sezonu na prawdziwki. Łażenia w dżinsach i t-shircie.
Jak się dożyje, jak się świat nie skończy, jak zechcą pozostać u nas przy czasie letnim…
Znowu wiosna
Znowu się udało! Zdaje mi się, że ledwie, ale doczekałam wiosny 😀 Zakwitły pierwsze drzewa owocowe, „tulipsy” u mnie w ogrodzie prężą się i chrzęszczą w pełnej gotowości do rozkwitnięcia, (żonkil to już nawet zamachał jednym płatkiem, i to nie, że podwiał go wczorajszy silny wiatr, zmacałam! – on już chce).
Tematów do fotografowania jest znowu taka mnogość (po tej zimowej bidzie), że aż mnie czasem serce od tego boli.
Rok temu z powodu wiosny i wewnętrznej palącej potrzeby fotografowania wszystkiego, co kwitnie, rzuciłam fitness. Ogarniała mnie rozpacz, że muszę być w biurze, a nie w plenerze, że nie zdążę na światło, że nie będę mogła być wszędzie. Nie było mowy o tym, że jeszcze po pracy zamknę się gdzieś w czterech ścianach. A w kwietniu to się naprawdę dzieje! Praktycznie codziennie rośnie coś nowego.
Wyczuwam powrót dobrej dla siebie koniunktury i wracam do częstszego robienia zdjęć. Byle jednak nie dopadła mnie taka amba, jak w zeszłym roku. To było straszne.
Brak komentarzy