Ostrożnie. To wciąż tylko luty, najpodlejszy z miesięcy. Bardziej pragmatycznych nie zwiodą pewnie byle podmuchy cieplejszego wiatru, koty wylegujące się w nasłonecznionych miejscach, czy jednorazowe skoki temperatury do 15 stopni.
Ja jednak z wiekiem chyba łagodnieję. Wiośnie stawiam coraz mniej warunków. Przyjmuję ją z otwartymi ramionami, wraz z jej kaprysami i nieprzewidywalnością.
Najcenniejsza jest dla mnie świadomość, że właśnie zaczyna się ta lepsza połowa roku, że dopiero będzie coraz bardziej bujnie, żywo i jasno. Chcę to sobie dozować, a potem napychać się tym bez opamiętania na przełomie kwietnia i maja!
Weekend spędziłam w lasach koło Milicza i Rudy Żmigrodzkiej. Czekałam na to przez cały tydzień (niestety jest jeszcze za wcześnie na wypady w Naturę po pracy). Pogoda zapowiadała się niezła i nie zawiodła. Solidne osiem stopni, w połączeniu z otulającymi promieniami słońca, pozwoliły mi szwendać się po lesie po dobrych kilka godzin każdego z weekendowych dni.
Do końca nie wiedziałam, gdzie wyląduję. W sobotę zdecydowałam się na Milicz, by w ostatniej chwili, tuż przed skrętem na Trzebnicę, „przenawigować się” na Rudę Żmigrodzką.
W pamięci zamajaczyła mi bowiem piękna łąka i podmokłe lasy, w których mogłyby rosnąć przebiśniegi i grzyby czarki. Nie były to jednak wystarczająco kompletne informacje, by doprowadzić mnie do miejsca, które wyłoniło się znienacka ze wspomnień. Chciałam odnaleźć jego ślad na własnym blogu, ale uniemożliwił mi to brak internetu i ostatecznie zatrzymałam się w, też przyjemnym, lesie koło Żmigródka.
A tam niesamowite ptasie śpiewy (moje pierwsze tak donośne i grupowe tego roku), młode roślinki przebijające poszycie lasu, klucze przelatujących ptaków, kowale bezskrzydłe okupujące nasłonecznione pnie drzew (też moje pierwsze tegoroczne).
Oraz grzyby, wiadomo:)
Niedziela jeszcze milsza, bo niespodziewanie i z własnej inicjatywy dołączył do mnie mój 18-letni Syn Wojtek. Udało nam się odnaleźć miejsce, które miałam na myśli, a chodziło o Rezerwat Przyrody Olszyny Niezgodzkie. Spędziliśmy razem cudowny dzień, przynajmniej ja 😛
Na deser magiczny wschód księżyca nad stawem. Musieliśmy na niego poczekać, ale zdecydowanie było warto. No i miałam farta, że księżyc postanowił wzejść akurat nad stawem, a nie na przykład nad lasem obok.
Wyraźnie czuć już wiosnę!
4 komentarze
I był już widziany bocian. Yoopi
Był widziany?! Wow, groovy 😀
Jak dawno tu nie zaglądałam! Jedynie na FB czasem coś kliknę. Kiedyś luty był “podkuj buty”, dziś prawie wiosenny. U mnie kwitną krokusy, hiacynty mają grube pąki, a tulipany już taak powychodziły!
Jak zwykle piękne zdjęcia i ciekawy tekst. 🙂
Pozdrowienia i wszystkiego najlepszego z okazji trzeciej rocznicy, Pieprzniku!
Pamiętam te czasy: jeżdżenie na łyżwach po jeziorze w Kosarzynie (a z tego co słyszałam, to mój Tatuś nawet i autem się po nim przejechał :D).
Tak, tulipany, głupie, to u mnie powychodziły w listopadzie! Tzn. liście oczywiście.
Dziękuję Haniu i zawsze zapraszam:)