Kocham województwo lubuskie. Ilekroć jadę do Zielonej Góry albo dalej do Gubina czy do Kosarzyna serce mi rośnie, gdy mijam tablicę oznajmiającą, że to już tu. I jakoś w drugą stronę mi zawsze gorzej, dopiero przy wjeździe do Wrocławia włącza mi się z powrotem lokalny patriotyzm.
Dlaczego
Każdy wyjazd w dawne, rodzinne strony to dla mnie uczta. Bo najlepsza przyjaciółka, bo siostra, bo grzyby. Bo lasy, które zlazłam z ojcem i z mamą. Bo wspomnienia.
Lubię się wypuścić w lubuskie choćby na jeden dzień. Zaliczałam już takie wypady tam i z powrotem z Wrocławia do Kosarzyna. Mogę przejechać 500 km w dwie strony, żeby pobyć parę godzin w moim lesie (no nie, nie żebym była prawowitym właścicielem, ale duchowo jestem:)).
Ostatnio w Zielonej Górze
W ostatni weekend postanowiłam sobie sprawić przyjemność i pojechałam do Zielonej Góry. Byłam pewna prawdziwków, masy prawdziwków (!), bo pogoda przez cały poprzedzający tydzień była wprost bajeczna i obiecywała odlotowe grzybobranie: deszczowa i ciepła (ale nie za ciepła).
Nie, niestety, nie wiem o co chodzi, ale nie było prawie żadnych jadalnych grzybów!
Mroczny las
I w ogóle dziwny był to pobyt w lesie. Po pożarciu przy aucie swojego “nawynosa” z Wrocka, ruszyłam dziarsko w głąb lasu, ale cały czas nie opuszczał mnie strach.
Najpierw ktoś jeździł na motorze. Myślę sobie:
Spokojnie dziewczyno, przecież jeździłaś tak kiedyś z kuzynem Tomusiem MZtą po lesie i nie po to, żeby kogoś straszyć. Pewnie ktoś jest “na ściemce” albo testuje motor.
Racjonalne argumenty jednak jakoś nie wzmocniły mojego ducha.
Potem ktoś łaził. To pewnie łazi ktoś, z kim sobie miło wymieniamy komentarze na grzyby.pl! Ogarnij się!
Potem ptaszyska wydobywały z siebie przerażające dźwięki, gałęzie niepokojąco trzaskały nieopodal i w końcu nawet zawył gdzieś pociąg.
Hitchcock.
Ale i tak reanimacja
Nie wiem czy to ten strach mnie tak obudził, czy może leśne powietrze i emocje, ale cudnie się zresetowałam. Minęło znużenie, które dopadło mnie w trasie do Zielonej Góry.
Zielona Góra
A w Zielonej Górze koło Ady i Wojtka stoi pusta działka. Nieraz sobie o niej fantazjuję. Bo Zielona Góra to coś między Wrocławiem a Kosarzynem. Miasto, ale w lesie. Więc kawki zabezpieczone, a las mógłby przestać być tylko weekendowym marzeniem. Do lasu mogłabym pójść po pracy. Eh.
6 komentarzy
Jeśli nie chcesz mojej zguby, działkę z lewej …
Dobrze kombinujesz:)
Witaj Marianno! 😉 Domniemuję, że okolice Zielonej Góry to jak motylki w brzuchu. Chociaż to nie stan zakochania, poziom emocji podobny. 😉 A prawdziwa miłość zaczyna się w Kosarzynie! ;)) Mam podobnie. Jadę pociągiem z Wrocławia i nic specjalnego się nie dzieje… Mijam Oleśnicę Rataje, Dąbrowę Oleśnicką i nadal nic. Ale na horyzoncie pojawiają się dobroszyckie lasy… I motylki już czuć. Później jest Grabowno, Twardogóra i totalna szajba, czyli Bukowina Sycowska. I tak od 30 lat. Kot nad koty, świr nad świry i psychoza nad wariatkowem. I wiesz co? Bardzo dobrze mi z tym. Myślę, że w Kosarzynie masz podobny poziom świro-grzybowo-leśnej adrenaliny! Pozdrawiam serdecznie. 😉
Oh Pawle. Nikt nie zrozumie lepiej grzybowego świra niż drugi grzybowy świr:)
Nie jesteśmy całkiem normalni, ale tak jest super!
Miłego dnia i czekamy na deszcz.
Są kurki w Kosarzynie ! Właśnie wróciłem po tygodniowym pobycie w ośrodku “Nad borkiem”.
Dokładnie mówiąc, patrząc od ośrodka na jezioro, na lewym brzegu , wzdłuż Borka , rosną na ścieżkach i obok nich w mchu i porostach. Zostało dużo wielkości paznokcia. Fakt, że poza kurkami nic nie rośnie, nie powinno wielbicielom lasów kosarzyńskich, takich jak ja i pani przeszkodzić 🙂
Pozdrawiam z Górnego Śląska.
P.S. Zazdroszczę pani, że ma pani do Kosarzyna “względnie” blisko. Ja muszę gnać 400 km w jedną stronę.
Przy zjeździe z drogi 27 na “autostradę” 18 chłopaki sprzedawali prawdziwki. Czyli cuś się dzieje.
Wow! Wspaniale! Jasne, takim jak my odległości nie straszne:) Cieszę się, że Kosarzyn ma więcej wielbicieli. To miejsce wymiata!
Mam nadzieję, że niedługo pojawią się prawdziwki.
Pozdrawiam serdecznie:)
Marianna