W idealnym terminie zabookowałam sobie urlop! Na koniec października, czyli wtedy, gdy w lubuskim wystartowały w tym roku (wyjątkowo późno) grzyby. Co prawda doszczętnie „wyprztykałam się” z ostatnich wolnych dni, ale przynajmniej zakończyłam urlopową działalność z przytupem, fundując sobie dużą dawkę świeżego powietrza, nizinnych grzybów i miłego towarzystwa siostry.
Na tydzień przeniosłam się do „normalnego świata”, gdzie naprawdę prawie wcale nie odczuwało się tego całego szaleństwa, które nas teraz zewsząd otacza. Często chodziłam całymi dniami po lesie sama, zanurzając się w leśnym tu i teraz.
Kocham lubuskie!
W dzieciństwie mieszkałam w Kosarzynie, w nastolęctwie w Gubinie, mam także ogromny sentyment do Zielonej Góry i nigdy za wiele powrotów w te wszystkie miejsca <3
Kilkudniowy trip po wielu miejscówkach lubuskich lasów
Zielona Góra
Gdy wysiadłam z auta pod Zieloną Górą w pierwszy dzień urlopu, poczułam ekstazę. Młode podgrzybki w dużych ilościach dały mi prawie pewność, że cały wyjazd będzie udany.
Bobrowice i wypad do lasu z leśnikiem
Moja siostra Ola umówiła nas z leśnikiem Danielem i jego żoną Dorotą, dzięki czemu ziściły się moje marzenia o pojeżdżeniu autem po lesie i posłuchaniu o kulisach pracy leśników😉 Do tego Daniel z Dorotą pokazali nam swoje sprawdzone grzybowe miejsca i to było istne – znowu głównie podgrzybkowe – szaleństwo!
Bieżyce pod Gubinem
Rok temu Ola zabrała mnie na grzyby gdzieś pod Gubinem. Było to wyjście, które naprawdę utkwiło mi w pamięci, ale za cholerę nie mogłyśmy sobie przypomnieć, gdzie myśmy wtedy były! A bardzo chciałam tam wrócić. Już gdy stałam z kawą w ręku, gotowa rano do wymarszu, Olę olśniło, dzięki czemu las za Bieżycami znowu pokazał mi swoje leśne skarby. Sądzę, że podgrzybkowe szalone rekordy z początku października 2019 zostały zrównane w czasie tego wyjścia. Do tego przyjemne ilości prawdziwków.
Mój Kosarzyn
O Kosarzynie nie raz pisałam, jest to bowiem moje najukochańsze grzybowe miejsce pod słońcem, więc bardzo czekałam na to wyjście! Grzybowo gorzej niż w okolicy, sentymentalnie jak zwykle – miazga. No bo przecież w Kosarzynie matka chciała mnie zabić za to, że prawie spadłam z dachu „domku D”, w Kosarzynie zrobiłam lewą kartę pływacką, w Kosarzynie ojciec jeździł po lesie, gdzie tylko mu się podobało… itd. itp.
Brody i znowu Bieżyce, tylko dalej
Chciałam połazić po Brodach, ale ledwie zdążyłam wyleźć z auta, siostra zadzwoniła do mnie, że jednak ma czas na grzyby. Wróciłam więc po nią i pojechałyśmy znowu za Bieżyce (bo dzień kończy się już o czwartej i nie było czasu na dalsze eskapady).
Drugie podejście do Brodów i powrót do Wrocławia przez Bory Dolnośląskie
I tym razem rekonesans w Brodach na szybko, bo zamarzyły mi się też Bory Dolnośląskie. Ta 16:30 to teraz nieubłagany deadline na wyłażenie z lasu; cholerna zmiana czasu na zimowy na parę miesięcy kończy moje wypady do lasu po pracy, bardzo jestem niepocieszona!
Natomiast co było cudowne w Borach Dolnośląskich to to, że jeszcze raz udało mi się zmacać te młode, zamszowe podgrzybeczki w ogromnych ilościach, bo w lubuskim już się skiepszczały!
Z Borów Dolnośląskich wychodziłam ze łzami w oczach, kończy się codzienne hasanie po lesie, a wizja listopada we Wrocławiu to dla mnie trochę dużo… Mam nadzieję, że naładowałam akumulatory wystarczająco, żeby dotrwać do płomiennic zimowych w Parku Tysiąclecia, a potem od stycznia to już z każdym dniem wyczekuje się wiosny.
Grunt że jutro sobota i … znowu jadę na grzyby! Potem się zobaczy 😀
Więcej filmów z tego wyjazdu znajdziecie na moim kanale na YouTube.
4 komentarze
<3
<3
Super post kochanie ❤️
Dzięki <3