Byłam wczoraj w swoim ulubionym tegorocznym miejscu grzybowo-wypadowym, a mianowicie pod górą Ślężą, w okolicach miejscowości Sady (swoją drogą czy Sady nie kojarzą się z bajecznym latem?).
Mimo dwutygodniowej suszy i upałów ponad 30 stopni, udało mi się znaleźć jeszcze parę koźlarzy i kilka gołąbków. Potem wzięłam fotograficzne zabawki i poszłam na łąkę.
Ostatnio przypomniałam sobie o starym obiektywie Helios, który dostałam kiedyś od siostry i poszedł on w ruch, na przemian z ukochaną 105-tką makro.
Lato mamy piękne, intensywne i dojrzałe. Upały doskwierają, ale jak sobie policzę, że za dwa i pół miesiąca listopad, przestawiam się na tryb doceniania „tu i teraz” i w zamian wciągam w płuca haust gorącego powietrza i przyjmuję całe bogactwo, które Matka Natura podaje nam na tacy. Nic, tylko wyciągnąć po to ręce, otworzyć na to serce.
Wieczorem trafiłam na małą polankę, a na niej: jabłonie, jarzębina, jeżyny i kalina; zioła i kwiaty; w topolkach jeden, jedyny koźlarz (😊); ale uwaga – wszędzie też pełno parzącego barszczu Sosnowskiego!
Obok pole kukurydzy, rozglądałam się za głownią (taki grzyb, w Meksyku uchodzi za przysmak, u nas też ma swoich entuzjastów, wygląda wstrętnie :D), nie było, może to i lepiej.
Kolory lata i bogactwo wszystkiego oszałamia! Nie raz sobie myślę, że gdyby przykładowo w takim lutym dostać na jeden dzień w prezencie taką migawkę sierpniowego dnia, z całym jego inwentarzem, to człowiek by chyba umarł ze szczęścia… albo z szoku.
2 komentarze
Pięknie kolorowo. Jarzębina z heliossa .. Ty wiesz na co
Na korale?